We wszystkie zmierzchy wrześniowe
widzę jak tonie na zatoce okręt,
przybój
w zasięgu ręki
pochłania moich bliskich,
samotnych, nostalgicznych emigrantów,
marynarzy - nieomal dzieci.
We wszystkie zmierzchy w miesiącu
przywołuję ich, rosnących w pamięci,
każę zjawiać się na wezwanie
i wtedy ich ratuję,
niosę w ramionach i oto już są na stałym lądzie -
nawet nie draśnięci.
Głośno wołają,
próbując mi wytłumaczyć,
że należą teraz do rodu okrętów
widm,
zatopionych bez śladu.
Marita Yañez
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz