Przekląłem
- i na wieki rzuciłem ją samą,
I
wzburzony, nim księżyc zabłysnął wieczorem,
Jużem
się od niéj długim rozdzielił jeziorem.
A
gdy się toń jeziora księżycową plamą
Osrebrzała,
gdy wichry zawiewały chłodniéj,
Jam
jeszcze leciał - jeszcze uciekałem od niéj.
I
może bym zapomniał - bo koń leciał skoro,
Bo
mi targały myśli tętniące kopyta.
Gdzie
ona? - oszukana - przeklęta - zabita...
Patrzę
na niebo, księżyc, na gwiazdy, jezioro...
Wszak
jęk tu nie doleci, wszak łez nie zobaczę.
To
jezioro - to fala - to nie ona płacze.
I
może bym zapomniał... lecz gdy to spostrzegła
Blada
światłość księżyca, krok w krok za mną biegła.
Próżno
się zatokami wężowymi kręcę,
Wszędy
mnie księżycowa kolumna dopadła,
Jak
by się ta kobieta do stóp moich kładła,
I
niema płaczem, za mną wyciągała ręce.
Juliusz Słowacki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz