I
Witaj,
wolności aniele,
Nad
martwym wzniesiony światem!
Oto
w Ojczyzny kościele
Ołtarze
wieńczone kwiatem
I
wonne płoną kadzidła!
Patrz!
tu świat nowy - nowe w ludziach życie.
Spójrzał
- i w niebios błękicie
Malowne
pióry złotémi
Roztacza
nad Polską skrzydła;
I
słucha hymnów téj ziemi.
II
A
tam już w cieniu wieków za nami się chowa
Duch
niewoli i dumną stopą depcze trony.
Zgina
się pod ciężarem skrwawionej korony,
Mówi
- ale niezrozumiałe z ust wychodzą słowa.
Tak
obelisk, co niegdyś pisanym wyrazem
Dziwił
ludy, obwiany mgłą kadzideł dymu,
Dziś
przeniesiony do Rzymu,
Niezrozumiały
ludom - umarły - jest głazem.
III
Niegdyś
Europa cała
Była
gotyckim kościołem.
Wiara
kolumny związała,
Gmach
niebo roztrącał czołem...
Drżącym
od starości głosem
Starzec
pochylony laty
Trząsł
dumnym mocarzy losem,
Zaglądał
w królów siedziby;
Zaledwo
promyk oświaty
Przez
ubarwione gmachu przedzierał się szyby.
Jakiś
mnich stanął u proga,*
Kornéj
nie uchylił głowy,
Walczył
słowami Boga
I
wzgardził świętemi kary.
Upadł
gmach zachwiany słowy.
Błysnęły
światła promienie...
Piérwsze
wolności westchnienie
Było
i westchnieniem wiary.
IV
Jak
sosny niebotyczne urośli królowie.
Deptane
prawa ludów gdzież znajdą mściciela?...
Na
Albijonu ostrowie
Kromwel.
- Któż nie zna Kromwela?...
On
dawną krwią Stuartów zalał stopnie tronu
I
nie chciał na nie wstąpić - on pogardził tronem.
I
czymże dzisiaj jest król Albijonu?
Błyszcząca
mara - widziadło,
Księżyc
na niebie zamgloném,
A
słońce praw oświéca tę postać wybladłą.
Ale
wielcy mężowie zasiedli do steru,
Świątynią
praw dźwigają tysiączne kolumny -
Patrzcie,
jak długim rzędem za trumnami trumny
Wchodzą
w posępne gmachy Westminsteru.
V
O
świat nowy hiszpańskie uderzyło wiosło,
Tam
brat zaprzedawał brata...
Na
lądzie nowego świata
Żałobne
drzewa wyrosło,
Pod
którém schyleni w trudzie,
Marząc
o szczęściu boleśnie,
Usypiali
tłumem ludzie,
Tłumami
konali we śnie **
I
śmiercią sen płacili - bo o lepszej doli
Pod
tym się drzewem ludziom o wolności śniło.
Było
to drzewo niewoli,
Rosło
nad grobem - świat już był jedną mogiłą.
Ostatni
więc człowiek skona,
Śmiercią
z należnych władcom wypłaci się danin?
O
nie! na głos Waszingtona
Zmartwychwstał
Amerykanin
I
zaprzysiężoną święcie
Wolność
okrył wieńcem sławy.
A
drzewo śmierci było masztem na okręcie
I
zgon niosło na ludy saksońskie - i nawy.
VI
Więc
słońce już w wolności krajach nie zachodzi?
Wolności
skrzydła całą osłoniły ziemię.
Godnym
jest oczu Boga wolnych ludzi plemię,
On
bohatérów nagrodzi.
VII
Jakiż
to dzwon grobowy
Z
wiejskiego zabrzmiał kościoła?
Idzie
tłum pogrzebowy -
Schylone
do ziemi czoła;
Trumna
- za trumną dzieci,
Smutna
przyjaciół drużyna
Bladą
gromnicą świeci,
Ciche
modły powtarza.
Weszli
we wrota cmentarza,
Pod
trumną ramię syna.
Czarną
dręczeni rozpaczą,
Czarną
okryci żałobą...
Czemuż
płaczą nad sobą?
Bogatą
wezmą spuściznę.
Dlaczegóż
nad nim płaczą?
W
grobie zapomni troski...
Bracia!
- on umarł - on był ostatnim, z tej wioski,
Co
widział wolną ojczyznę.
Synowie
jeszcze po nim nie zdjęli żałoby,
Już
na wolnéj żyją ziemi.
Idźmy
więc nad ojców groby,
Wołajmy,
bracia, nad niemi,
Może
usłyszą w mogile?...
VIII
Widziałem,
jak młodzieniec w samej wieku sile,
Strawiony
własnym ogniem - przeklął ogień duszy.
Wołał:
- "Czemuż Bóg więzów moich nie rozkruszy?..."
Lecz
wszędy cichość grobowa;
A
więc sam odpowiadał: - "Jestem panem życia!" -
Okropne
rozpaczy słowa!
Z
umysłowych władz rozbicia
Została
ta myśl straszliwa.
I
bladość śmierci lice wyniosłe okrywa.
Ta
jedna myśl tysiączne urodziła myśli;
Straszna
cierpienia potęga,
Umysł
je rozwija - kryśli,
Z
niedowiarstwa marą sprzęga...
O
niedowiarstwo! Ty piekieł pochodnią
Niszczysz
mgłę marzeń i blask urojenia złoty.
Gdzież
cnota?... nie ma cnoty!...
I
zbrodnia nie jest zbrodnią.
Na
niepewnéj ważysz szali
Wzniosłe
uczucia w człowieku...
Już
wszyscy tak myśleli - i wszyscy wołali,
Jest
to chorobą czasu! - jest to duchem wieku!
Ta
ciemność była tylko przepowiednią słońca.
Wolności
widzim anioła,
Wolności
powstał obrońca.
Podnieście
wybladłe czoła!
Daléj
do steru okrętu!
Daléj!
na morskie głębinie!
Rzućmy
się w odmęt - z odmętu
Może
niejeden wypłynie!
Podobni
do nurków tłumu,
Co
do morskiej toną fali,
Wśród
wirów kręceni szumu,
Już
ich fala w głąb porywa;
Ale
niejeden wypływa,
Bliski
brzegu lub daleki,
Ten
niesie gałąź korali,
Ów
w Amfitryt trąbę dzwoni.
Lecz
niejeden zniknie w toni,
W
morzu zostanie na wieki.
Juliusz Słowacki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz