SKRAJ

Jakiś człowiek wycina
krzaki i układa
w stos na ognisko, tam
gdzie może kiedyś
zakwitnie wierzbówka.
Wszystkie liście
opadły prócz tych
które nie opadły.
Dygocą same albo
od wiatru, ale nie
chcą opaść ach
nie, teraz jeden
opada. Nie.
To ptak
trzepocze.
Małe jeziorko,
skurczone, drży
jak koń
spędzający z siebie
muchy. Muchy
po pijacku zataczają się
między szybami
podwójnego okna.
Parzą się, mnożą,
bzyczą i zdychają.
Niebo szarzeje,
blednie, cierpi
na zanokcicę
albo pęka i ukazuje
poszewkę w kolorze
jasnej morskiej zieleni.
Ale jezioro
jest Czarne. Inne
drzewa są
za drzewami;
zgarbiony jeleń tam
stąpa, a niezależny
skunks człapie
spokojnie.
Niewidzialne coś
krząta się i mówi Nie
ma jeszcze śniegu
ale będzie.
Drzewa kichają.
Jeszcze jak
będzie, opracowują
biały bezsłowny
słownik
w którym ścięte,
ułożone w stos i
zaduszone blaskiem
krzaki zajmą się
i zapłoną
przezroczyście
jasno na biało
i zdefiniują "płomień".
Do widzenia, North.
Do zobaczenia
przy innej pogodzie.

James Schuyler
przełożył Andrzej Szuba


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz