MARTWE WOJSKO

Kiedy Jego Ekscelencja Książę Norodom Chantaraingsey
Zaprosił mnie na obiad na polu bitwy,
Tego dnia pierwszy raz zadowolony byłem ze swego białego garnituru.
Dobrze im się żyło, tym szalonym Norodomom, mieli styl.
Brandy i woda sodowa nadeszły w olbrzymich pudłach.
Cegły lodu, obwiązane rafią, kropla za kroplą
Topiły się wolno na rowerach ordynansów.

I pamiętam ten olśniewający obrus,
Kiedy opancerzone transportery rozwinęły się jak wachlarz wzdłuż szosy,
Na półmiskach stosy żabich nóżek,
Ciężarnych żółwi, których jaja gotowano w skorupach,
Bagienne irysy w rybim sosie
I kwiatostan sałatki z bananów.

Na każdej butelce napoleon Bonaparte
Uwierzytelniał autentyczność trunku.
Butelki już opróżnione nazywali Martwym Wojskiem
I cieszyli się, widząc, jak przybywało ich u naszych stóp.

Każdemu z biesiadników usługiwał żołnierz niższej rangi,
wymachując serwetą, by odpędzić muchy.
Wyglądało to jak obiad wśród ludowych tancerzy -
Tyle, że tamci nie podskakiwali.

Po mojej lewej siedział książę,
Po mojej prawej, jego pijany adiutant.
Żabie udka wskakiwały do smutnej, purpurowej twarzy,
jak ryby na dźwięk chińskiego fletu.

Chciałem porozmawiać z księciem. Żałuję teraz
Że nie chwyciłem za kołnierz jego adiutanta, który był bratem Saloth Sara.
Uważaliśmy jednak, że nudził wszystkich swoim towarzystwem. Cały czas
Pysznił się swoim znajomościami, potrząsając głową
Lub wymawiając jakieś podejrzane zdanie.
A miał się czego pysznić. Saloth Sar, na przykład,
Było prawdziwym imieniem Pol Pota. Z transporterów
Poszedł ogień w kierunku palm cukrowych, lecz nie spotkał się z odporem.
W moim dzienniku nazywam brata Pol Pota Dżokejką.
Kilka tygodni później widzę, że jest "w dobrej formie
I pełen wątpliwości wobec Chantaraingseya".
"Lecz jada się tu nieźle" - zauważam.
"I tak być powinno" - mówi Dżokejka,
"Tygrys zawsze dobrze jada,
Je surowe mięso jelenia,
A Chantaraingsey urodził się w roku tygrysa.
Ale, czy pokazali ci, jakie mają sposoby
Na młode dziewczęta z obozu uchodźców?"

I mówi mi, jak pewnego dnia wszystko mi opowie,
O tym, jak książę finansował kasyno
I jak to kasyno doprowadziło Lon Nola do władzy.
Powie mi o tym.
Powie mi o wszystkim.
Wystarczy, że będę pił i słuchał.

W tamtych dniach myślałem, że kiedy gra się skończy,
Książę będzie daleko, bardzo daleko -
Na jakimś wapiennym przedmieściu, na promenadzie w Nicei,
Z uszczuplonym bogactwem, wciąż jednak dobrze zaopatrzony.
W Paryżu prawie zbyteczna mu będzie jego prywatna armia,
Dżokejka nada się do prowadzenia kawiarnianej wojny,
A pudełka od zapałek zagrają rolę transporterów.

Zawsze myliliśmy się jednak w naszych przewidywaniach.
To była wojna rodzinna. Cokolwiek by się zdarzyło,
Wodzowie musieli uczestniczyć w rozgrywce.
Kilku z nich namówiono do wyjazdu, kilku wypędzono,
Łajdaków też było dość, lecz żaden z nich
Nie umknął z łupem.
Bo książę walczył z Sihanoukiem, swym bratankiem,
A Dżokejka wystąpił przeciw swemu bratu,
O którym pamiętam tylko to,
Że cieszył się niejasną sławą prawego człowieka,
Powiedziano mi, że książę wciąż walczy
Gdzieś w Cardamon czy też w Górach Słoniowych.
Wątpię jednak, czy Dżokejka przeżył swoje dobre znajomości.
Myślę, że wykończyły go obiady -
Obiady albo Martwe Wojsko.

przełożył Jerzy Jarniewicz

           James Fenton

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz