DESZCZ I SAD

Przez okno, jak podręcznik cudzy,
swym nieuczonym okiem badam
niezrozumiały dla mnie grudzień,
co deszczem wita mnie i sadem.

To dwóch żywiołów ślub. By orzec,
gdzie deszcz, gdzie sad jest - nie ma mowy,
a zespoleniu ich zagrozić
nie może świadek przypadkowy.

Nie zmieści włos się między nimi.
Rozdzielić je? - To niemożliwe.
… I w ich objęciach owoc ginie,
nim zdąży puścić soki żywe.

Deszcz w sadzie, sad wśród deszczu zginął,
deszcze w sadzie, w deszczu - sad przepada,
a ja - cóż mam uczynić z zimą,
co na południe się zakrada?

Jak deszcz od sadu mam odłączyć
pogodną, krótkotrwałą chwilą,
by ciało ptaka - wątłe, drżące -
wśród mokrych liści się schroniło?

A kiedy przyjdzie taki moment,
że dawna waśń im się przypomni,
w ten moment wcisnę się z tym domem,
gdzie ciągle czuję się bezdomnie.

Wytrzymać upragnioną radość
dwukrotnie serce musi jeszcze:
czuć ból z powodu deszczu, sadu
i cierpieć razem z sadem, z deszczem.

Cóż dom? W nim przecież pusto, martwo.
Czyż nie jest to za sprawą moją?
Na proch sieroctwo starło łatwo
to, co sieroctwa jest ostoją.

Ech, lepszy los wyżebrać chciałam.
Nie o to mi chodziło chyba,
by przez ten, który wyżebrałam,
pękła w cudzym domu szyba.

I walczą deszcz i sad o jedno
- chcą wygnać precz, chcą w pył zamienić
ten nieobowiązkowy przedmiot
- dom, co się w ziemi zakorzenił.

Czy mam się w budzie tej dziurawej
tak pychą unieść niezmierzoną,
by przerwać wreszcie tę zabawę,
przez sad i deszcz wynalezioną?

Czyż nie jest czas, by zimie ulec,
co sad spowije w mgły i śniegi,
by oddać miejsce w świecie, które,
choć cudze - ja zajęłam kiedyś?

Bella Achmadulina
przełożył Adam Łoskiewicz

Bronisława Rychter-Janowska. Sad nocą.

1 komentarz: