PRAGNIENIE


Gorąco właśnie włosy sobie rwało
było mi żal tego hipochondryka
Stado ognia z pragnienia ryżego wprost rżało
mnie do haustu cienkusza skoczyłaby grdyka

Czas jak zacisze letnie suszą skute
I na chwilę wściekłą spóźni się być może
kiedy czerwony kur - zdradzony - odbywa pokutę
w podpalonym przez siebie borze

Sam na sam z szlochającą miłością wdowią
i z oskomą co wie że sama sobie winna
Smak ich zgniły jak w stawie gdzie już ryb nie łowią
Spłukać go Franku spłukać łykiem wina

Tu jesteś o prostackie wino czerwone
i ziejesz zagorzale czosnkiem tartym
a ja cię łykam wino czerwone
razem ze skwarem twym zapiekłym bratem

Jak butnie piękną powodzią się spiętrza
skłóconych braci gniewne pojednanie
pragnienia jednak nie wypali z wnętrza
nic tego ognia nie zgasi nie złamie

Coć-żeśmy serca młodziaków mu dali
dali męczeństwa niewinnych dziewoi
ślozami lady Marlbourough polali -
daremnie Nic go nie zaspokoi

Czekaj no! Lady Marlbourough jak widzę
chociaż widomie ją nękają smutki
ma duszę czarnoksięską i źrenice
dziwne źrenice barwy niezabudki

Nie daj się zmylić kiedy tak się żali
łzy wylewając z głębi swych lazurów
w dal nieodgadłą patrząc zza woali
wsparta o blanki wartowniczych murów

Odkąd mąż wywiódł swe hufce bitewne
dni niezliczone samotność jej złocą
"Przed Świętą Trójcą ujrzymy się pewnie
jeśli nie zjawię się przed Wielkanocą"

Mąż ciągle jeszcze dotrzymywał słowa
Lecz mija wiosna lato dmą już wiatry zimy
Czegóż wygląda z wieży jego wdowa?
I wzrok jej czemu tak błędny widzimy?

Wygląda pazia co miał strzec jej męża
 a gdyby ach dopadli go morderce
nim zdążył dobyć swojego oręża
paź przynieść miał przynajmniej jego serce

W dal wyglądając powieki przymyka
nad serca pokrętnymi drożynami
Krew wyposzczona śni o wdziękach posłańczyka
Uścisk rąk jego dorodnych ją mami

Lady głos słyszy gdy tak jej się marzą
te zacne ręce co przyniosły serce:
"Żadne wonności arabskie nie zmażą
tej krwi co mnie splamiła przeniewiercę"

Cóżeś uczynił niebaczne pacholę
że się przede mną klniesz strasznymi słowy?
Jeżeliś zlamał pani swojej wolę
czemuż nie byłeś wierny prośbom wdowy?

A jeśli prawdą jest że nic nie zmyje
krwi którąś splamił się w swej zbrodni mrocznej
ja nadaremnie nadziejami żyję
że w miłowania uściskach znów spocznę

Po czym trofeum z rąk młodziana bierze
Ich palce splotły się na jedno mgnienie
Do serca serce męża tuli szczerze
a pantofelkiem rozgrzebuje ziemię

Niezabudkowe oczy we łzach toną
a dusza zmilkła jak drzewo na wichrze
Że jej wyboru dziś zaoszczędzono
tym łzom śle wzgardy przekleństwo najcichsze

"Tak chciałaś pani nie mogłem cię zawieść
straszniej niż chciałaś wolę twą spełniłem
Do twego męża żywiłem nienawiść
ale go strzegłem żeby ci być miłym

Co dzień go myślą zabijałem gniewną
co dzień broniłem dzielnymi rękoma
Znienawidziłem siłę swą haniebną
iż wbrew swym chęciom nie była znikoma

Potwór którego i piekło odtrąca
gdyż służy Bogu choć diabeł mu panem
to ja zaraza tajemnie dręcząca
Anioł w jej mocy tęskni za szatanem

Nad mężem twoim polne kwiecie kwitnie
Miał dwóch grabarzy i obaj się śmiali
Był stawką w grze - pan piekieł i ja sprytnie
Boga i moją duszę-śmy ograli

Niech mnie na wieczne potępienie skażą
lecz masz trofeum mych uczuć dowody
Żadne wonności arabskie nie zmażą
bezwiednej winy grzesznej twej urody

Żaden piekielny hałas nie zagłuszy
tej szklanej ciszy co trwa dookoła
gdy garnie się zatrata do mej duszy
i jak matka ją woła"

Tu w duszy czarnoksięskiej milczenie zapada
i reszta jest zagadką - tak gdy jeleń ginie
cichnie łania nie przeto że jest rada
rywalom Wierzy zwycięstwu jedynie

Czemu ulegasz złym myślom tak długo?
Rozpacz do ciebie niech prawa nie rości!
Kto wbrew wszystkiemu jest wciąż wiernym sługą
ten wbrew wszystkiemu godzien jest zazdrości!

Śledzi na nieboskłonie chromy wieczór
pod nim się czają wrzosu widma ryże
a nad ich czarem morowym w powietrzu
latają kruki to wyżej to niżej

Blanki zmawiają się tajnie z dalami
jeden cień rośnie drugi garbi się samotnie
ten tu się ściemnia tamten światłem plami
ten ze snu wstał a ten w uśpienie zapada zawrotnie

Darmo się zrzekasz głodu skoro ciebie
ten głód - chcąc jeść - nie zrzeka się ni trocha
W jakiejże wierność sługi przyda się potrzebie?
Jego nienawiść tak mi wierną kocham

lady Marlbourough swój welon wdowi
rozchyla i uśmiecha się nieznacznie
Stopień za stopniem w dół ku pałacowi
z głową wzniesioną po schodach iść zacznie

Podtrzymaj serce Moja nad nim władza
skończyła się Tak stromo tu i światła mało
Nieś je jeżeli ci to nie przeszkadza
lub wciśnij w kąt by tam dokołatało

Czemu nie umie się wyplątać z biedy?
Szkoda że mu odwagi nie dostaje...
Dźwierze do komnat w mroku wymacała lady
otwiera je na progu staje

Tak Franciszkowi zwierzałem w spiekocie
lady Marlbourough smutki i nadzieje
"Czekała Czy paź przyszedł - trudno dociec"
Spojrzałem - "Franku co się z tobą dzieje?"

"O tak! Ja wiem" krzyknęły jego oczy
Pożar pragnienia uciszył swe rżenie
"Stała na progu wiele dni i nocy
Nie wypatrzyło pazia lazurowe jej spojrzenie

Nie przyszedł Nigdy już nie przyjdzie pod te słońca"
Wstał ze źrenicą jakby obłąkaną:
"Tak młody dokochałeś zatratę do końca
Tak młody młody dałeś za wygraną

Smutny posłańcze kłamstwa anielskiego
gołębi kacie czułości dziewiczej
książątko tych co w grze znaczonych kart się strzegą
piracie co wyrzekasz się swojej zdobyczy

Umiłowany więźniu szklanej ciszy
uproś strażnika i uchyl mi bramy
Wszystkie wołania wniwecz obróciwszy
wzmóż głos tonącej już Mezopotamii

Mezopotamio pieprzu mojej strawy
wzniecaj pragnienie niechaj się nie podda
nie daj mu zginąć niech go nie zadławi
przymilnych guseł złocista pogoda"

Zachciało mi się cierpkiego cienkusza
spotkałem Franka poszliśmy do bistra
była z nim ta co czyta w czarnoksięskich duszach
snów Carmen miłość modrooka bystra

Wino co zieje zagorzale czosnkiem tartym
niewprawne kłamstwo kroplą prawdy zatrze
igra ze skwarem swym zapiekłym bratem
ja siedzę patrzę



Richard Weiner
przełożył Józef Waczków

John William Waterhouse. Lamia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz