Namiot nadyma się i wzdycha
jak biała, brudna koszula Guliwera,
irytują go kołki i sznury -
a potem zanika wiatr, lecz wcześniej
dzieci w biegu na sto jardów
dyszą i trzepoczą jak ptaki
lecąc w dól ku drgającej taśmie.
Niezgrabny to wdzięk - trampki jak suflety,
camembertowy plusz dziecięcych podkoszulek,
czystość wyprasowanych spodenek.
Chwilowe wagary od czasu,
emeryt szykuje sobie skręta,
dwie drżące dłonie unoszą bibułkę
do rżącego języka -
kiepski flecista ochrypłych tonów,
jego łaciaty kundel dyszy jak irys,
gdy koniczynka płatków nie potrafi
się rozmyć. Gorący oddech sierpnia.
Drzewa pękają na skwarki.
Nadciąga helikopter i młóci niebo.
Dziś wieczór olbrzym jest zamknięty -
na bramie huśta się kłódka,
huśta się i ssie swoje paluszki u stóp.
z tomu The Onion, Memory
Craig Raine
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz