ZAPISKI LOSOWE


wracaliśmy do veszprem z pesztu
autem nocą oczy wciąż mi się kle-
iły o świcie ocknąłem się że war-
czy motor śnieżnobiałej skody w

której za mną siedzi G. Kata i Da-
vid tato i tatko w staroświeckich
trzewikach posmarowanych czernidłem
a ja śpię z głową na kierownicy

*

kocham G. i to jest trudna sprawa
już teraz kłócimy się które z nas
będzie żyć dłużej bo nie chcemy
bez ciebie a znowuż dzieci także

nie wolno całkowicie osierocić i
to dopiero początek ta obrzydli-
wość amour propre gdy tak kocha-
my siebie nawzajem w nas samych

*

czasem zapadała nieproszona jas-
ność a ja coraz wstydliwiej za-
slaniałem złamany zgryz przerze-
dzoną czuprynę lubieżne spojrze-
nie poorane kłamstwem czoło i in-
nych całe narody wypychałem przed
siebie ażeby one błyszczały kiedy
przez me ciało przeświecały kości

*

G. opowiada że przyjechała z temes-
varu miała kręcić film ale się spóż-
niła cieszyła się że tu jest wieczo-
rami chadzała do Gizi Hervay była

śnieżna zima do świtu włóczyły się
po budapeszcie klęły węgrów dopie-
ro przy pożegnaniu G. zauważyła że
Gizi chodzi po śniegu w tenisówkach

*

zapalam świecę umarłym choć
wiem że ani ciało ani dusza
ale nie mogę się od nich uwol-
nić są we mnie choć ich nie ma

nigdzie i nigdy nie będzie to
mnie zachwyca i przepełnia na-
dzieją istocie niezdolnej zapom-
nieć już prawie nie brak boga

*

miałem dwa garnitury ciemny na
maturę wyrosłem z niego do dwu-
dziestu dwóch lat ręce i nogi
mi rosły w swetrze zdawałem ko-

lokwia drogi uszliśmy wtedy
kiedy M. wyszła za mnie do
dziś wisi w szafie jasnoszary
ciekawe w czym mnie pogrzebią

*

lodowata hala noc G. unosi się
w ciemności i mów do mnie bez
słów mam się przebrać wszystko
zależy ode mnie pośrodku po-

dest z desek jakaś ciemnoró-
żowa suknia G.jest jeszcze
dziewicą i trzynaście lat póź-
niej spotkamy się pierwszy raz

*

mój dom rodzinny pięć lat temu
zaczęli wyburzać dzielnicę potem
zatrzymali się na rogu ulicy farkas
jakbym dostał odroczenie pięć lat

które zmarnowałem na głupstwa nikt
mnie tu nie widział przez naznaczone
kilofem lata dotykam ściany jeszcze
letnia jestem spięty jak morderca

*

kto nas tak zniszczył pyta G.
kobiety są bliżej boga choć i mnie
już coraz trudniej się nie bać
mieszałem pierwiastki badałem

delikatne drgnienia mózgu patrzy-
łem w mikroskop zachwycało mnie
skrzydło ważki nie wiem skąd to
okrucieństwo czarodziejskiej materii

*

o zapamiętam sobie to miasto dość bę-
dzie dla mnie przestrzeni gdziekolwiek
inaczej myślałem na bankiecie matu-
ralnym z płaczem żegnając moje

prowincjonalnie ondulowane miłoś-
ci już nigdy ich nie zobaczę myś-
lałem powychodziły za mąż w ob-
cych miastach sypiają z obcymi

*

trzynaście razy byłem w warszawie raz
w paryżu mogłem pojechać więcej razy
jak się wydaje do ameryki nie tęskni-
łem tam wszystko jest ogromne i fan-

tastyczne pisze J. a ja mały i poz-
bawiony fantazji śr. europejczyk
bałem się że mnie zgniecie jak tam
pojadę warszawa jest moim bakony

*

będę jeszcze więcej pracował za-
mienimy mieszkanie na większe
kupimy domek coś zdobędziemy G.
będzie miała wreszcie swój pokój

dzieci będą się mogły tarzać w
trawie a ja już więcej nie będę
pracował tylko siedział w altan-
ce i rozmyślał o przemijaniu

*

jestem demokratą do ostatnie-
go tchu ale się zmienię w ok-
rutnego tyrana gdy umrę będę
żył tylko dla was nocą zabłys-

nę w kocich oczach będę trzesz-
czał w półkach stękał w kaloryfe-
rach cmokał w zlewie ciągnął was
za nogi kochani nie bójcie się

*

lubię zabobony G. w czterech ścia-
nach przywykłem że przeznaczenie zbli-
ża się niespodziewanie gdy atakowało
broniłem się bo zawsze było już za

późno na ucieczkę oczywiście prędzej
czy później i tak przegralibyśmy gdyby
G. nie przemieniła nas wszystkich w 
jelonki żyjące w puszczy jej przeczuć

*

wyobrażam sobie że już umarłem
a oni zapominają o mnie zbyt
wcześnie gdziekolwiek idą mój
śmiech zagradza im drogę jak

wywrócony pień lub jak kału-
ża letniego deszczu roztaczam
się wszędzie już ich nie widzę jak z
szacunkiem uskakują przede mną

*

chciałbym ujrzeć rzym chciałbym
żeby na mnie tak nie patrzono
chciałbym mieć zielonkawy miecz
z plastiku który w pięćdziesiątym

ósmym widziałem na molo w badacsony
chciałbym z bańką na mleko zbiec do
budki chciałbym żeby G. żeby czarny
kos jeszcze chciałbym na wieki

Gábor Csordás
przełożyła Teresa Worowska

Gábor Csordás
Gábor Csordás jest węgierskim poetą, tłumaczem, redaktorem, krytykiem, byłym dyrektorem wydawnictwa Jelenkor.
Ukończył szkołę średnią Nagy Lajos w Peczu, a od 1968 do 1974 roku był studentem Uniwersytetu Medycznego w Pécs. W latach 1974-1980 był członkiem Neuroscience Research Group Instytutu Fizjologii Uniwersytetu Fizjologii w Peczu.  Od 1981 roku jest członkiem węgierskiego stowarzyszenia pisarzy. Od 1980 roku był redaktorem Jelenkor (przez pięć lat), a następnie przystąpił do MSZMP. W latach 1989-1987 był redaktorem naczelnym gazety. W latach 1989-1993 był dyrektorem literatury literackiej i artystycznej w Jelenkor, od 1993 do 2015 roku był dyrektorem wydawnictwa Jelenkor Publishing. Od 26 czerwca 2015 roku kontynuuje działalność jako wydawca, jako profesjonalny konsultant. Autor recenzji, esejów, opracowań.
Gábor Csordás tworzy poetyckie wersje neoawangardy i klasycznej kultury formalnej, z ironiczno-groteskowymi wersetami z wyszukanymi odniesieniami i bogatymi odcieniami. Teksty ukazały się w języku polskim, czeskim, słowackim, serbsko-chorwackim, słoweńskim, rumuńskim, angielskim i francuskim.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz