SIEDEM WERSJI ZAGINIONEGO WIERSZA


1
Za drzwiami z napisem Burdel
Słono zapłaciłem za rozrywkę.
Dzięki tej cudownej godzinie kuśtykam o lasce.

Za drzwiami z napisem Poeta
Nie siedziałem nigdy z kreaturą tak nudną i złośliwą.
Jednak harfa potrafi zrekompensować ułomność.

Kiedy stanę przed drzwiami z napisem Śmierć
Będę żałował, że nie przeprowadzono mnie
Przez nie wcześniej, biały niemy posążek.

2
To była bardzo zmysłowa pani.
Przez nią zgniła mi noga.

Ten człowiek zmieniał brukowce w jadelit i diament.
Nie lubiłem go.

Pod koniec życia chciałbym zostać oraczem,
Takim, który nie wie, co to perfumy i oda.

3
Wciąż jeszcze jestem zły, że przegrałem do tej paniusi
Pięć złotych monet
I niewinność i talent do tańca.

"Jestem biedny. Nikt nie rozumie geniusza.
Czego tu szukasz?"
Po mękach i pomyłkach - miód.

Śmierć jest ognistym spazmem
Albo leniwym więdnięciem.
Mówią, że świetlista obręcz, jak ocean.

4
"Biorę więcej niż dużo
Bo moja miłość
Uczyni cię panem lub żebrakiem."
Tak mówiła ta czarodziejka
Gdy ja nagi wśród zwiewnych jedwabi.

"Jeden wiersz za jednego srebrnego denara.
Potem się wynoś.
Podarła mi się koszula. Muszę ją zacerować."
Tak mówił ten czarodziej
Owego ranka, w tle szumiała wygódka.

Pan Śmierci, roztrwoniłem schedę
Na artystów i kurtyzany.
Nigdy nie poświęciłem ci ani jednej myśli
Aż do teraz, gdy stoję u twych drzwi
Oniemiały i bez stosownego daru.

5
Miałem być w Domu Pod Pawiem.
Trafiłem do domu Pod Pełnią Księżyca.
Każda z dziewcząt miała puzdro z kości słoniowej, na podarki.
W jednym z pokojów - srebrne zwierciadło.
Puste dziąsła, rzadkie włosy, mierzyły mnie wzrokiem.

Także przez pomyłkę zaszedłem do niewłaściwego poety,
Który miał mnie nauczyć poetyckiego rzemiosła.
Ten człowiek niczego nie potrafił wyjaśnić.
Pobrał opłatę. Zaraz potem odprawił mnie do domu.
Podobno to największy poeta na całej tej długiej ulicy.

Mam nadzieję, że kiedy zostanę wezwany przez śmierć,
Tak jak stoję - bez jednej nogi i chory,
Raz jeszcze skierują mnie do niewłaściwych drzwi.

6
Gdybyż Sandra zechciała uchylić rąbka swej błękitnej sukni,
I nic więcej. O nic więcej
Nie prosiłbym bogów.

Gdyby Sator zechciał zadeklamować Pieśń Wzgórz
Tego samego dnia, jak duch,
Rozglądnąłbym się za marmurem.

Ona pokazała jedwab pod jedwabiem.
On wyrzekł "pług do pieca", zaklęcie.
Po cóż żyłem następne pół wieku?

7
Złotym kluczem otworzyłem drzwi
By natknąć się na czarę pełną różanych płatków.

W domu zwietrzałego osnutego pajęczyną kamienia
Kryje się harfa.

Bądź cierpliwy, teraz, u kresu -
Złóż dłonie.
Niech otworzy się kamień.

                                           Miłość i piękno,
Tamten kwiecień przed laty, wyryte epitafia.


George Mackay Brown
przełożył Andrzej Szuba


Pablo Picasso. Portret poety.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz