Wzdłuż urwiska, samym skrajem, tam gdzie przepaść się wyłania,
swoje konie w dal poganiam - i nahajem, i wołaniem.
Brak mi tchu i chciwie wchłaniam mgłę i wicher nad otchłanią.
Czuję, że się zachłysnąłem: głąb mnie wciąga, oszałamia.
Rany boskie, wolniej, konie!
Rany boskie, wolniej...
Nie zważajcie na świszczący bat.
Ach, co za konie narowiste,
nie słuchają mnie...
Człowiek żyć jeszcze chce,
jeszcze śpiewałby rad...
Jeszcze sił trochę mam,
jeszcze pić koniom dam.
I dośpiewam swą pieśń,
skoro tu jeszcze trwam.
Runę w dół, gdy mnie huragan niby puszek zdmuchnie z dłoni.
I powloką mnie galopem w szary świt po śniegu w saniach.
Jeszcze trochę dajcie pożyć, o, nie gnajcie, moje konie!
Czemu tak szalonym pędem do ostatniej biec przystani?
Rany boskie, wolniej, konie!
Rany boskie, wolniej...
Nie zważajcie na świszczący bat.
Ach, co za konie narowiste,
nie słuchają mnie...
Człowiek żyć jeszcze chce,
jeszcze śpiewałby rad...
Jeszcze sił trochę mam,
jeszcze pić koniom dam.
I dośpiewam swą pieśń,
skoro tu jeszcze trwam.
Więc to tu: do Boga w gości zawsze w porę się przychodzi.
Tylko czemu śpiew aniołów tak boleśnie serce rani mi?
Czy to czasem nie dzwoneczek lamentuje i zawodzi?
Albo ja na konie krzyczę, żeby tak nie rwały z sańmi!
Rany boskie, wolniej, konie!
Rany boskie, wolniej...
Nie zważajcie na świszczący bat.
Ach, co za konie narowiste,
nie słuchają mnie...
Człowiek żyć jeszcze chce,
jeszcze śpiewałby rad...
Jeszcze sił trochę mam,
jeszcze pić koniom dam.
I dośpiewam swą pieśń,
skoro tu jeszcze trwam.
Władimir Wysocki
przełożył Józef Waczków
Ludwik Maciąg. Konie.